niedziela, 10 sierpnia 2014

Dzień 10. Niespodziewane Zakopane, powrót do domu i marzenie najoficjalniej spełnione! :)

   Jadąc krętą górską drogą, na poboczu zobaczyłem spory sznurek samochodów. To kolejka na Morskie Oko. Będą tak czekać do rana.

   W końcu dojechaliśmy do Zakopanego. Wysiadłem... właściwie nie pamiętam gdzie. Byłem tak bardzo podekscytowany w ogóle tym wszystkim co się dzieje, że szedłem, szedłem i do Kina Letniego w centrum doszedłem. Pomyślałem, że to odpowiednie miejsce, żeby się ogarnąć oraz skorzystać z darmowego wi-fi i toalety. Z braku lepszego pomysłu wszedłem na facebook'a, zerkając na jakiś włoski film wyświetlany na ekranie, i napisałem do Mimi, bo obiecałem, że będę się odzywać.



   Ale dość relaksu. Jest noc, a ja oczywiście znowu nie wiem gdzie spać, i czy w ogóle spać. Chciałem rozbić namiot gdzieś w lesie u podnóży gór, ale pomyślałem, że jestem porąbany, więc odpada. Pochodziłem trochę po śpiącym już Zakopanem (w ogóle jest to dość małe miasteczko, nigdy tu przedtem nie byłem, ale zawsze myślałem, że skoro tyle się o nim mówi, to jest trochę większe). Przez przypadek doszedłem pod słynną skocznię - Wielką Krokiew, której w środku nocy prawie nie było widać. Była sobota, a w mieście było dziwnie pusto, raz na jakiś czas przejechało auto, przeszedł jakiś człowiek...
   Postanowiłem się kimnąć na siedząco. Na ławeczce, na ulicy Piłsudskiego. Byłem już totalnie zmęczony i śpiący, a górski klimat sprawiał, że dodatkowo było dosyć zimno. Oczywiście i tak nie zasnąłem, bo co chwilę coś mnie rozpraszało: twarda ławka, spadający śpiwór, sporadycznie pojawiający się ludzie i samochody, a w końcu jakieś zwierzę w lesie za plecami... Jestem w górach, w środku nocy, za mną jest las, a ja jestem sam. Szybko się zawinąłem i przeszedłem trochę dalej. Potem zobaczyłem wychodzącego z lasu... jelenia. Wyszedł na chodnik i zaczął grzebać w śmietniku. Próbowałem zrobić mu jakieś zdjęcie, ale było zbyt ciemno, więc sobie spokojnie obserwowałem. Trochę nabałaganił, po czym poszedł grzebać w następnym koszu. Wyglądało to komicznie. A jeszcze śmieszniej się zrobiło, gdy jakiś narąbany facet, wracający zapewne z imprezy, szedł sobie spokojnie chodnikiem, po czym zauważył jelenia. Wyjął telefon, zaczął go filmować i wypowiadać "twórcze" komentarze do tej całej sytuacji. Wyglądało to zabawnie, bo na ulicy było ciemno, pusto, byłem tylko ja, on i jeleń. Mnie nawet chyba nie zauważył. Darł się tylko na całą ulicę do telefonu: "Widzicie to?! O ku**a, ja pier**lę! Co to ku**a jest!". Gdy wszystko wróciło do normy, posiedziałem jeszcze trochę na ławce. Myślałem, że uda mi się doczekać rana, aby zobaczyć Wielką Krokiew, ale nie wytrzymałem i udałem się w kierunku wylotówki. Przeszedłem się jeszcze spokojnie po tych słynnych zakopiańskich Krupówkach.


Krupówki, Zakopane.
Jeszcze parę godzin temu nawet nie pomyślałbym, że mogę tu wylądować <3 :-)

   Doszedłem na drogę prowadzącą do Krakowa, założyłem kamizelkę odblaskową i szedłem przed siebie, czekając na wschód słońca. Kilkadziesiąt minut później, gdy zrobiło się już jasno, zatrzymałem się w końcu na przystanku, gdzie zacząłem łapać stopa.



Przysypiający góral w dorożce
5:30 rano, Zakopane

   Po jakiejś godzinie zjechało autko przeładowane ludźmi. Gdy podbiegłem, oni powiedzieli, że chętnie by podwieźli, lecz nie mają wolnego miejsca. Ah, te żarty. Zatrzymała się też grupka podpitych czubków, ale podziękowałem.
   Niestety, dopiero po ok. 3 godzinach udało mi się dojechać do Nowego Targu z młodym fanem muzyki reggae z dredami, który także często podróżuje autostopem. Właśnie jechał do pracy. A pracował jako kierowca w firmie przewozowej swojego taty. Po drodze przesiedliśmy się do jego busa i podwiózł mnie nim za darmo jeszcze parę kilometrów, podczas gdy inni pasażerowie musieli kupować bilet. To jest dopiero coś: człowiek przejeżdża 4 kraje praktycznie bez pieniędzy, a życie ma jak w Madrycie. Dalej łapałem na jakimś przystanku zaraz za sygnalizacją.


   Byłem niesamowicie zmęczony, więc zanim złapałem stopa, na chwilę jeszcze zdarzyło mi się przysnąć. Kolejny kierowca, gdy zobaczył, że głowa mi się giba na boki, pozwolił mi rozłożyć siedzenie i się przespać. Przebudziłem się w okolicach Krakowa, a następnie dopiero tuż przed Kielcami. Zaraz potem wysiadłem na zajeździe przy autostradzie. Zajazd był duży, ale auta żadnego. Kto by się zatrzymywał w takim miejscu... Podszedł do mnie tylko stróż (albo ktoś podobny) i chwilę ze mną pogadał. Ogólnie to powiedział, że mam marne szanse, bo tutaj rzadko coś zajeżdża. Życzył mi jednak powodzenia, po czym odszedł.
   Rozłożyłem się na parkingu w cieniu czegoś dziwnego, wystającego z betonu. Zjadłem sobie śniadanie, zadzwoniłem do dziadków i czekałem... Na chwilę nawet wyszedłem na autostradę, ale stwierdziłem, że to bez sensu i zbyt ryzykowne, więc wróciłem i czekałem dalej... Wtedy w upale już któryś raz podczas tej podróży powiedziałem sobie, że autostop jest strasznie męczący. Ale najzabawniejsze jest to, że gdy już coś złapię, zakochuję się w tym sposobie podróżowania na nowo.
   W końcu zjechało jakieś auto. Kierowca jechał do Szydłowca, w stronę Warszawy, więc mógł mnie zabrać po najdłuższym łapaniu stopa w życiu (minęło dobre 5 godzin). Z reguły od każdego kierowcy można dowiedzieć się czegoś mądrego, lub po prostu ciekawego. Ten mnie zapytał, czy przypadkiem nie jestem z tej pielgrzymki na Jasną Górę, bo właśnie przechodzą niedaleko... Wysiadłem na stacji benzynowej w Szydłowcu.
   Najpierw łapałem przez niecałą godzinę "na kciuka". Widząc jednak już częściej białostockie rejestracje, przygotowałem kartkę z napisem "Białystok". No i poskutkowało. Trzymałem kciuka w górze, a gdy zobaczyłem zbliżające się "BIA", szybko wystawiłem kartkę. Auto zatrzymało się kilkadziesiąt metrów dalej. Szybko podbiegłem i niesamowita radość mnie ogarnęła, gdy dowiedziałem się, że 4-osobowa rodzinka jest z Łap. Wcisnąłem się więc między dwóch ok. 8-letnich synów i myśląc o tym, że z takiego Szydłowca dojadę prawie pod Białystok, czułem po prostu wielką ulgę. Okazało się, że rodzina także wracała z Zakopanego. Co jeszcze się okazało? Że brat kierowcy mieszkał jakieś 20 lat temu w moim mieście, na moim osiedlu i na mojej ulicy. Ciężko uwierzyć, prawda? To jest właśnie magia autostopu ;)

   A tak przy okazji, jadąc kiedyś do dziadków (50 km od mojego miasta), złapałem na stopa pewnego chłopaka wracającego z Wrocławia. Tuż przed wyjściem z auta dowiedziałem się, że ma wesele u dziewczyny o takim samym nazwisku, jak ja. Natomiast po zajechaniu do dziadków okazało się, że ów kierowca należy do mojej rodziny od strony babci. Taka tam przygoda :).


   Tak więc jechałem z poczuciem wielkiego szczęścia i miałem takie dziwne wrażenie, jakbym był już w towarzystwie mojej rodziny, albo przynajmniej znajomych, których znam od lat. Chłopaki obok oglądali kilkanaście razy ten sam odcinek jakiejś bajki na śmiesznych małych telewizorkach, zawieszonych na oparciach przednich foteli. A ile przy tym było kłótni, bo jeden robił pauzę, a drugi wyłączał płytę itp.. Przejechaliśmy w końcu Warszawę. Podczas całej drogi dużo rozmawialiśmy, ale też tyle samo przespałem.

   Gdy zbliżaliśmy się do Zambrowa, kierowca zaczął mnie nadawać na CB radiu. Po wielu nieudanych próbach, w końcu udało się znaleźć TIR-a, który jechał na Białoruś przez Kuźnicę Białostocką, więc mógłby mnie wysadzić po drodze w moim mieście. Jakoś się z nim dogadaliśmy, rodzinka przekazała mnie nowemu kierowcy na parkingu, a ja podziękowałem pięknie i zaraz jechałem już dalej. Zadzwonili do mnie rodzice i powiedzieli, że pojechali do Jurowiec nad rzekę, zaraz za Białymstokiem i żebym wysiadł gdzieś tam. Trochę było mi żal, bo miałem transport prosto do Czarnej Białostockiej, ale w końcu wysiadłem tam gdzie miałem.

   Wyszła po mnie mama i siostra. W miarę normalnie się przywitaliśmy i udaliśmy się nad wodę, gdzie mnóstwo ludzi relaksowało się na słońcu i pływało. Była tam moja rodzinka i znajomi.

   No i zaczęły się pytania w stylu "No i jak tam było na wycieczce?", albo "I jak, fajnie było? Podobało się?". Zacząłem trochę opowiadać, powiedziałem wtedy parę zdań, trochę dołożyłem w aucie, potem w domu... Potem każdemu z osobna zacząłem opowiadać to samo... Żeby to chociaż był czas i ktoś żeby słuchał uważnie... ;).

   Znacie już całą historię i wszystko (prawie), co mi się przydarzyło niesamowitego. Teraz spróbujcie sobie wyobrazić, jak mogłaby zabrzmieć w miarę krótka odpowiedź na pytanie "No i jak tam było w tej Słowacji?". No więc fajnie było. Super. Extra. Niesamowicie.

Reszta "wyjdzie w praniu" ;).

Teraz jest chyba dobra okazja, żeby wstawić kilka świetnych tekstów ;)



Początek trochę z przymrużeniem oka ;)











Niedziela, 10 sierpnia 2014 roku.

Jakoś wieczorem wróciłem do domu.


Teraz pora na małe podsumowanie chyba ;)


1. Okazało się, że parę godzin po tym, jak wyjechałem z Zakopanego, przez tamte okolice przeszły jakieś trąby powietrzne i mieli totalne załamanie pogody.


2. Spełniłem tak po prostu swoje wielkie marzenie! (A tylu przedtem mówiło, że mnie porąbało dogłębnie... i że w ogóle mam nierealne jakieś te swoje marzenia.)


3. Na Słowacji podczas Comeniusa każdy mówił, że przyjedzie na wakacje, ale chyba nikt się nie spodziewał, że ja faktycznie to zrobię, bo obiecałem. Po prostu wziąłem i przyjechałem.

Można? Można. :)

4. Zauważyłem, że ludzie podróżujący praktycznie bez pieniędzy przeżywają tak niesamowite przygody, jakie typowym turystom mogły się co najwyżej śnić. Będzie co wnukom opowiadać :)).


5. Zawsze coś się zatrzyma, choćby trzeba było czekać i 5 godzin!!!


6. Żałuję chyba tylko i wyłącznie tego, że przez 10 dni tachałem ze sobą namiot, podczas gdy ani razu go nie rozbiłem.


7. Wszędzie jeszcze muszę wrócić. Do Pragi oczywiście, do Wiednia koniecznie, na Słowację obowiązkowo, na Węgry trochę bardziej na południe i do Zakopanego, byleby w dzień.


8. Wow, ja to naprawdę zrobiłem! Sam nie mogę do końca uwierzyć i sobie tego uświadomić, że jeszcze rano, parę godzinek temu byłem w Tatrach, w Zakopanem, wczoraj przemierzałem z Mimi i jej rodzicami Słowację, a parę dni temu przejeżdżałem przez Pragę, Austrię, Bratysławę i zahaczyłem o Węgry! I te wszystkie rzeczy, które się zdarzyły...

I to, że z wszystkiego zawsze jakoś wyszedłem... :D
WOW....! :)

9. No i przede wszystkim bardzo, ale to bardzo (pięknie, niesamowicie, ślicznie, z całego serca) dziękuję wszystkim, którzy współtworzyli tę przygodę, przyczynili się do spełnienia mojego marzenia, a także wszystkim, którzy w ogóle to czytają :D, którzy mnie wspierają, którzy mnie nie wspierają i w ogóle dziękuję wszystkim. Jestem tak podekscytowany, że mam ochotę cały czas dziękować! :D


10. Jak to na pocztówkach pamiątkowych robiłem, tak i tu:

       D'akujem. Dziękuję,

                     -Sebastian =)


31 maja 2014 roku, dzień przed moim wyjazdem na Słowację z Comeniusa.

Spotkanie autorskie z Przemkiem Skokowskim - podróżnikiem autostopowiczem, 
który mnie zainspirował poprzez swój blog, potem wydał książkę, 
aż w końcu przyjechał do Białegostoku, do pewnej kawiarnio-księgarni, 
gdzie miałem okazję mu podziękować, otrzymać parę wskazówek i taki oto magiczny autograf. 
Bo to wszystko zaczynało się już dawno...

10 sierpnia 2014 roku it came true. :)