niedziela, 3 sierpnia 2014

Dzień 3. Życie w Bratysławie i nieoczekiwany zwrot akcji

   Obudziłem się jakoś przed 5:30. Wygramoliłem się spod śpiwora, szybko się zwinąłem, a w międzyczasie zdziwiłem, że nikt mnie w nocy nie okradł, nie zaczepił, nie zgarnął do radiowozu, czy choćby nie obudził.
   Plan na dziś był taki, żeby wymienić korony czeskie na euro, bo przy sobie miałem tylko 80 centów. Następnie chciałem trochę pozwiedzać. kupić wodę, poczekać jeszcze do południa z nadzieją, że może Filip odezwie się do mnie w sprawie telefonu, a następnie jechać już do głównego celu - Želiezoviec.


Pora na słowacki humor ;)

   Było jeszcze dosyć ciemno i chłodno, więc chciałem szybko wyruszyć. Na pierwszy cel obrałem sobie Hlavne Namestie (czyli po prostu plac w centrum starówki, gdzie wczoraj zbierałem na telefon). Jakoś tam znowu dotarłem, usiadłem na ławce, obok postawiłem plecak, oparłem się i... zasnąłem. Potem się obudziłem, znowu zasnąłem i tak parę razy, aż się wyspałem i zrobiło się jasno. O dziwo nie byłem jedyny, bo na ławce obok też spała jakaś para podróżników. A skąd mogą być podróżnicy, którzy śpią w takich miejscach, jak na ławce na przykład? Oczywiście, że stąd, skąd ja :).
   Znalazłem w pobliżu kantor, ale otwarty będzie dopiero o 9-tej. Miałem więc jeszcze jakieś 2 godziny, co rozsądnie wykorzystałem, udając się na wzgórze w centrum Bratysławy, na którym szczycił się swoją potęgą Bratislavský hrad.










Spacerek na wzgórze z samego rana :)




Widok na Most SNP z restauracją UFO dla 430 osób, położoną na wysokości ponad 84 metrów.

Bratislavský hrad


Widok z zamku na Austrię :)






Specjalnie dla niego zrobiłem miejsce na karcie i usunąłem jedno zdjęcie :D


Čumil - Man at work :D


   Gdy wróciłem, musiałem jeszcze chwilę poczekać na otwarcie kantoru, ale w końcu wymieniłem moje 200 koron czeskich na (uwaga) 7 euro. Niby takie oczywiste, a jednak przechodzi Ci przez myśl, że coś tego mało i kiepsko by było, żeby (odpukać) trzeba było wydać trochę więcej na niespodziewane sytuacje.


   Siedziałem jeszcze trochę na starówce, a po pewnym czasie usłyszałem śpiew, dochądzący z kościoła. Byłem tak zmęczony, że nawet nie do końca świadomie potraktowałem to jako wezwanie.

Szedłem za brzmieniem ludu, a potem i głosem księdza. Wtedy w zasadzie pierwszy raz w życiu byłem w kościele za granicą. Uczestniczyłem w końcówce mszy świętej w kościele na starówce bratysławskiej. Mszy, odprawianej w języku słowackim, co wzbudzało we mnie wewnętrzny uśmiech.
   Jakby bardziej wypoczęty i uspokojony wyszedłem ze świątyni i myślałem, co dalej. Próbowałem cały czas połączyć się z tą porzuconą Nokią, ale bez skutku - telefon wciąż był wyłączony. Musiałem podjąć decyzję: zostać tu jeszcze (i jeśli tak, to jak długo?), czy jechać do znajomych, a po powrocie do domu oddać siostrze moją nową Nokię. Nie wiem czemu, ale zwątpiłem, że cokolwiek tu jeszcze zdziałam, więc chciałem już iść na wylotówkę. Najpierw kupiłem sobie jeszcze wodę na drogę i puszkę Pepsi na teraz. Chwilę jeszcze odpocząłem, siedząc na ławce i popijając pepsi w promieniach południowego Słońca. Znalazłem jeszcze w centrum stojącą mapę Bratysławy i okolic i, porównując do niej moją wydrukowaną mapę południowej Słowacji, ogarnąłem jak dojść na wylotówkę na najbardziej (moim zdaniem) korzystną mi trasę. I ruszyłem.


Słowacki Pałac Prezydencki :-)



   Droga nie była łatwa, bo o ile pierwsze pół godziny minęło w miarę przyjemnie, to potem zatrzymywałem się już praktycznie na każdym przystanku.
   Na jednym z takich dłuższych odpoczynków zagadał do mnie Turek - Ibrahim. Podróżuje tak sobie po Europie. Stwierdził, że ludzie na Słowacji nie pomagają i nigdy nie wiedzą jak gdzieś dojść, więc właśnie wybierał się do Polski, a konkretniej do Łodzi. Żeby tylko się nie zawiódł...
Opowiedziałem mu też trochę o sobie i, że mam znajomych z Turcji z projektu. Potem szedłem dalej i dalej...
   W pewnym momencie zaczął kropić drobny deszczyk... Założyłem więc pelerynkę i szedłem dalej przed siebie. Szedłem tak dalej dopóty, dopóki nie zaczęła się prawdopodobnie najbardziej przeraźliwa burza w moim życiu. Zaczęło błyskać, potem grzmieć, potem przybierać na sile, wiać i lać. Wszedłem więc na schodki pierwszego lepszego budynku, którym okazało się coś jak Totolotek.


   Z przerażeniem siedziałem i czekałem dobrą godzinę, otoczony błyskami i grzmotami, że aż ziemia się trzęsła, a jak czasem znienacka grzmotnęło, to zawału można było dostać. Pioruny jakby waliły zaraz za mną, a po jakimś czasie w okolicy siadła elektryczność.
   W końcu po jakiejś godzinie zaczęło się w miarę uspokajać. Byłem z lekka zdenerwowany, bo gdyby nie ta burza, prawdopodobnie jechałbym już z Bratysławy na wschód.


   I wtedy nastąpił tytułowy "nieoczekiwany zwrot akcji".  A mianowicie, dostałem SMS-a.

Z porzuconego telefonu.
   Filip napisał po angielsku, że dziś ok. godziny 19-tej będzie w Bratysławie!
Wtedy ogarnęło mnie coś tak niesamowitego, czego nie sposób tak dokładnie opisać.
Nie mogę uwierzyć!!! Byłem niesamowicie szczęśliwy, wszystko jakby nagle przeszło, znowu poczułem, że wszystko ma naprawdę ogromny sens, że Bóg jest cały czas przy mnie. I nawet, gdy wydaje mi się, że jestem w kompletnej dziurze i czuję się jak porzucony, to On na mnie cały czas patrzy i zapewne się ze mnie nabija. A gdy widzi, że jest mi ciężko, ale że czegoś się nauczyłem, On lituje się nade mną, podaje mi rękę i wyciąga mnie z tej dziury.
   Uświadomiłem sobie, że to, co się stało zasługuje na określenie: "Cud".
   Przez cały dzień świeciło słonko, telefon nie dzwonił, a ja szedłem już w stronę wylotówki i miałem jechać dalej, bo się poddałem.
   A tu nagle ni stąd ni zowąd czarne obłoki, a zaraz największa burza w moim życiu. Opóźniła mnie o godzinę. Gdyby nie to, wyjechałbym już dawno z miasta.
I znowu zupełnie nagle burza przechodzi, i w tym samym momencie dostaję SMS'a.
   Niech ktoś mi teraz powie, że w tym wszystkim nie było ręki Boga  <3.

   Gdy już dokładnie przyjąłem do wiadomości wszystko, co się zdarzyło, odpisałem szybko na SMS'a, zadzwoniłem do rodziców (którzy w najlepsze plażowali sobie w Augustowie) i posiedziałem jeszcze chwilkę na schodach, z myślą, że nigdzie nie muszę się spieszyć i ze szczerym uśmiechem na twarzy :).



   Siedziałem przez ten cały czas w takim miejscu, że niby na zewnątrz, ale na schodach, pod dachem, jakby w przedsionku. Za sobą miałem szklaną szybę i widziałem przejmującego się pracownika. Po jakimś czasie zobaczyłem na kartce na drzwiach, że po 13-tej normalnie jest już zamknięte, a było kilkadziesiąt minut po tej godzinie. Gdy się ogarnąłem i miałem już iść, mężczyzna wyszedł, zamknął sklep i powiedział coś, czego nie zrozumiałem, ale z kontekstu i z uśmiechniętego wyrazu twarzy domyśliłem się, że czekał specjalnie, żebym mógł przeczekać nawałnicę.

Powiedziałem więc "D'akujem", uśmiechnąłem się i ruszyłem dalej przed siebie.

   Ruszyłem w poszukiwaniu miejsca, gdzie trochę podładuję mój "nowy" telefon (tak, wiem że bateria w takich telefonach trzyma z tydzień, ale gdy go kupiłem, nie była naładowana do końca. Inaczej, - była trochę naładowana...). Minąłem restaurację, potem zawróciłem i minąłem ją drugi raz przyglądając się jeszcze bardziej przez szybę do środka... W końcu pomyślałem, co powiedzieć i zdecydowałem się wejść.

- Dobrý deň, ja som z Pol'ska, môžem telefón do nabíjačky? - zapytałem tak, jak umiałem.
Odpowiedź zabrzmiała twierdząco. W restauracji było pusto, a pracowała tylko jedna ok. 25-letnia dziewczyna. Zaprowadziła mnie do stolika, gdzie mogłem podłączyć telefon i oczywiście zapytała, czy chciałbym może coś zjeść. No głupio by było nic nie zamówić, więc poprosiłem o menu.
   Najpierw dopytywałem się o rzeczy, których nie rozumiałem, a w końcu zamówiłem same gotowane ziemniaki za 1 euro z kawałkiem. Najadłem się do syta, bo porcja była wielka, a tłuszczykiem nie pogardzono. Zapisałem parę słów w pamiętniku, skorzystałem z WC, posiedziałem trochę i pomyślałem, że pora ruszać dalej. Wpadłem jeszcze na pomysł. Wyjąłem jedną z moich pocztówek, na której były 3 zdjęcia, przedstawiające oscypki, pierogi i ogórki kiszone. Na jej odwrocie napisałem coś w stylu, że dziękuję za gościnę i pyszny obiad, a pod spodem tradycyjnie, słowackie "D'akujem" i, że to ja, czyli "-Sebastian".

   Błąkałem się po mieście, odpoczywałem i czekałem do tej 19-tej. W końcu z mojego telefonu zadzwonił Filip. Zapytał gdzie aktualnie jestem i powiedział, żebyśmy za pół godziny spotkali się na "Stanici autobusovej".

   Problem w tym, że... Z resztą, nie muszę pisać. Wyobraź sobie, że jesteś w stolicy Słowacji, gdzieś w drodze na obrzeżach miasta, bez mapki miasta i telefonu z GPS-em, a ktoś do Ciebie dzwoni i mówi, żebyś za pół godziny był na stanici autobusovej...
   Czy chodziło mu o przystanek, czy może o dworzec, jeśli tak, to który, bo w stolicy na pewno jest ich więcej... Zdałem się na przechodniów. Najpierw pewien starszy, niczym obłąkany pan tłumaczył mi 10 minut, gdzie mam iść, a gdy zobaczył jaką robię przy tym minę, sugerującą, że się w tym nie łapię, przeszedł się ze mną kawałek. Potem pytałem jeszcze trochę, a w końcu wylądowałem na jakiejś osiedlowej uliczce. Minęło już jakieś pół godziny i zadzwonił Filip, z pytaniem: "gdzie jesteś?"... Jakoś rozczytałem nazwę ulicy, przekazałem, a on chyba zrozumiał, bo po 5 minutach podjechało auto, z którego wysiadł Filip i jego znajomy. Ponownie się przywitałem, odzyskałem telefon i ładowarkę samochodową, przeprosiłem i podziękowałem niesamowicie. Gdy już miałem się oddalać, kolega Filipa zapytał mnie, co mam zamiar teraz robić. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że albo zostanę tu gdzieś jeszcze na jedną noc, albo będę próbować łapać stopa i jechać dalej. Wtedy chłopacy powiedzieli, żebym wsiadał do auta i pojadę z nimi.
   Wiem, że jeśli chce się przeżyć najlepsze przygody, wystarczy po prostu zaufać i dać się ponieść losowi. Zaufałem więc i dałem się ponieść. Wsiadłem do auta. Najpierw podjechaliśmy pod sklep i Filip kupił coś do picia, po czym udaliśmy się do mieszkania Filipa. Wyszliśmy na balkon, a on z kumplem zaczął coś palić... Gdy zapytał mnie, czy ja też nie chcę trochę marihuany, przypomniałem sobie, skąd pochodzi Filip...
   Gdy wyszedł z mieszkania, żeby odprowadzić kolegę na dół, dotarło do mnie, że chyba pierwszy raz dostałem oprócz podwózki także nocleg u kierowcy (co często czytałem na autostopowych blogach, a sam zazdrościłem, że ludzie mają takie przygody).
Nie myliłem się. Znowu poczułem moc Boga, jeszcze bardziej.

Wszystko tak niesamowicie się ułożyło:

Swojego telefonu w ogóle nie miałem, bo zepsuł się po ponownym wpadnięciu do zalewu.
Dzięki temu, że wtedy u Filipa zostawiłem telefon siostry:

a) można powiedzieć, że dostałem nowy telefon za darmo i w końcu mam swój własny telefon


b) dostałem darmowy nocleg w centrum Bratysławy, gdzie mogłem wziąć prysznic, porządnie się     wyspać i podładować obydwa telefony oraz aparat


c) dobrze, że zostaję tu jeszcze jedną noc, bo planowo w Želiezovcach miałem być i tak w poniedziałek, bo dopiero wtedy będzie w domu znajoma, u której mam spędzić pierwsze 3 dni


d) przeżyłem niesamowitą przygodę, o której na początku tylko marzyłem, żeby przeżyć ją podczas podróży, bo chciałem mieć jakieś świetne wspomnienie z tego Tripa i mieć, co potem opowiadać dzieciom i wnukom :)


e) poczułem niesamowitą moc Boga, że dla niego naprawdę nie ma nic niemożliwego i nie ma sytuacji bez wyjścia


f) oczywiście nauczyłem się, żeby nie ładować telefonu podczas jazdy autostopem, albo chociaż mieć go zawsze na oku


g) jestem po prostu mega przeszczęśliwy! :)



   Gdy Filip poszedł odprowadzić znajomego, ja zadzwoniłem do rodziców zdać relację. Jakoś spokojnie zareagowali :D Obejrzałem fragment "Władcy Pierścieni" po słowacku, po czym wziąłem prysznic, podłączyłem moje urządzenia elektroniczne do ładowania, pogadałem jeszcze chwilę z Filipem, nastawiliśmy budziki na 5 rano i zaraz leżeliśmy już w łóżkach. Wtedy zacząłem znowu dużo myśleć, jakie to wszystko jest boskie! :)


   Uśmiecham się pod nosem do siebie ze szczęścia...

Bratysława, stolica Słowacji. Leżę sobie wygodnie w mieszkaniu na którymś piętrze w bloku niedaleko centrum. Godzina jakoś przed północą. Ciemno, cicho, spokojnie.
Przyjemne chłodne powietrze dostaje się do środka przez otwarty balkon i delikatnie słychać dźwięki nocnego miasta... Zakochałem się w tym wszystkim i chwilę potem smacznie i głęboko już spałem.


Wiele cytatów, złotych myśli i cytatów mi się nasuwało, żeby tutaj wstawić, 
ale ten pasuje idealnie... ;))