sobota, 11 lipca 2015

Marzenie "Hiszpania" - Start! Dzień 1. POLSKA :)

   Hej, hej, hej! Nadeszły wakacje, a więc pora na spełnianie marzeń podróżniczych :) Długo się zastanawiałem nad ich celem, aż kilka tygodni temu ostatecznie nastawiłem się na Hiszpanię. Dlaczego? Głównie ze względu na mój ulubiony język, którego nie mam za bardzo możliwości się uczyć, ale zacząłem z nim przygodę tak jak mogłem, czyli przez Internet, z muzyki, filmów i rozmówek. Nie mogę się doczekać, kiedy zacznę go używać w praktyce i rozwijać! Kolejny powód to to, że po prostu zawsze marzyłem o Hiszpanii!!! A nie jest to trudno dostępny kraj. Chciałbym poznać jego charakter i w ogóle. I jeszcze jeden powód - chęć odpoczynku, relaksu i łapania słońca na południowych plażach. Po prostu. Do tego odwieczne marzenie popływania w Morzu Śródziemnym. Chcę tego i podejmuję te marzenia!

Na drodze mam jeszcze jeden cel: spotkać się ze znajomymi z projektu na Słowacji. Także kierunek: południe.

PLANOWANA trasa (pogrubione nazwy to nie zawsze cele, tylko miasta na drodze, tak orientacyjnie).



   Cały pierwszy dzień zajął mi dojazd z Białegostoku do miejscowości oddalonej jeszcze jakieś 80km od granicy słowackiej. Najpierw klasyczne zaspanie, potem klasyczne spóźnienie się na autobus do Białegostoku i klasyczne kupienie biletu na dojazd na wylotówkę. Do tego wymiana waluty na europejską i w drogę. Sobota, 11 lipca 2015r., godzina 9:30 - pierwsze wyciągnięcie kciuka i kartki z "Rzeszowem". Właśnie tam kieruję się na początek. Zimno się zrobiło. Żałowałem, że nie wziąłem kurtki, czy choćby grubszej bluzy. Godzinę później złapałem na stopa Mateusza. Po nieprzespanej nocy (z resztą moja nielepsza) chętnie wziął kogoś, żeby nie zasypiać za kółkiem. Dojechałem z nim do połowy drogi do Lublina i pierwszy raz wymieniłem się z kierowcą facebookami z nadzieją na wspólne wojaże w przyszłości. 


Do Lublina pojechałem już z panem tatą i jego dwoma synkami, wracającymi z biwaku. Kierowca jakieś 20 lat temu sam podróżował autostopem, po Francji. W ogóle ma z Francją wiele wspólnego. Z teologią też. I dlatego nagle doznałem takiego deja vu z Bieszczad. Tylko tym razem było "bo ja to w ogóle katechetą jestem". Pan katecheta podał mi adresy kilku klasztorów na południu Francji, gdybym potrzebował pomocy. Z teologami chyba tak bywa, że zawsze są z nimi jakieś przygody. Zanim dojechaliśmy do Lublina, zdążyliśmy jeszcze zabłądzić i jakimś sposobem wjechać z 19-stki w polne drogi, wjechać 2 razy do rowu (raz przodem i raz tyłem), oraz zgubić 2 razy kołpaka (raz wracając po niego i raz zostawiając). Koniec końców dojechaliśmy do Lublina.



Z Radkiem na tyłach :)



Toaleta męska na dworcu w Lublinie :D



Z centrum dostałem się komunikacją miejską na wylotowkę na Rzeszów. Tam z kolei, jadąc na raty, dojechałem między innymi z kierowcą karetki, który właśnie odwoził busem medycznym (czy jakoś tak) ludzi do domów. Do samego Rzeszowa, a nawet do Boguchwały, dojechałem z Wojtkiem i Asią. Jako pierwsi ludzie spośród wszystkich podróży dowiedzieli się o moim blogu. Serdecznie pozdrawiam Wojtka i Asię i dziękuję za przyczynienie się do spełniania moich marzeń i za te dodatkowe kilometry!!! :) 

Próbuję :D

Pierwszego dnia dojechałem do miejscowości jakieś 80km od słowackiej granicy, gdzie kimałem... pod mostem. Było ciepło i miło, a obok była rzeka i stacja benzynowa.

Nie spadłem ;)

Na karimacie widzimy opakowanie po śniadaniu


Takie pobudki się ma!