poniedziałek, 20 lipca 2015

Dzień 8-10. Życie jak w Madrycie w Sitges - raju dla miłośników nocnego życia, imprezowania, świętowania, plażowania, oraz... seksualnych odmienności.

Dzień 8.


Po drodze pociągiem do Sitges miałem za oknem przewspaniałe widoki, jadąc cały czas w pobliżu wybrzeża Morza Śródziemnego. Przy okazji spełniłem swoje marzenie w marzeniu - posłuchałem "Siempre me Quedará" hiszpańskiej wokalistki Bebe jadąc pociągiem w Hiszpanii ♥ 


Stworzyłem nawet coś takiego:
                                                                                                                                                                                
¡No pares nunca de soñar! - Nigdy nie przestawaj marzyć!

Gdy dojechałem do celu, próbowałem znaleźć jakiś punkt informacji turystycznej, bo planowałem tu spędzić co najmniej jedną noc. Niestety, punkt był już zamknięty. Poszedłem więc intuicyjnie w stronę plaży.

Sitges okazało się być naprawdę dziwnym, aczkolwiek ciekawym, miłym i niesamowitym miastem. Nie wiem, czy w wielu hiszpańskich miastach tak jest, czy tylko tutaj, czy tylko teraz, ale to co się działo to normalnie jakiś Meksyk. Wiedziałem, że Hiszpanie mają inną, z resztą bardzo ciekawą kulturę, ale kiedy trafiłem do Sitges było naprawdę totalnie dziwnie! Jeszcze bardziej doświadczyłem tego, jakbym był w innym świecie! 

Mnóstwo różnych ludzi, różnych narodowości, różnych orientacji, różnych wyznań i różnych subkultur przetaczało się wąskimi uliczkami miasta, rozbawieni, rozśpiewani, roześmiani i głośni. Drag queens z 5-centymetrowymi obrzydliwymi rzęsami, umalowanymi twarzami, w rozmaitych sukniach, w kozakach na niemalże półmetrowych obcasach. Obściskujący się faceci w obcisłych koszulkach, robiący sobie selfie z wszechobecnymi tęczowymi flagami. Sitges wygląda jak stolica LGBTQ. Z akcentem na tę ostatnią literę. Sam klimat miasta dość ciekawe - dziwne stroje, głośna muzyka, tradycyjna hiszpańska jak i klubowa, pełno pubów, barów, klubów, restauracji - ogólnie wszystkiego, gdzie jest pełno ludzi. W końcu znalazłem przynajmniej jedno z wyjaśnień tego całego zamieszania:

Festa de la Mare de Déu del Carme - Święto Matki Bożej z Góry Karmel

Wszystko po katalońsku

Festa de la Mare de Déu del Carme - czyli Festiwal na cześć Matki Bożej z Góry Karmel, która obchodziła jakoś w tym czasie swoje święto. Właśnie był obchodzony przedostatni dzień festiwalu. Hiszpańskie święta religijne są cudowne. Polecam poszukać na Internecie filmików choćby z niesamowitych procesji podczas świąt na cześć Maryi, które w odróżnieniu od procesji w polskich kościołach, tam wyglądają jak jakieś wielkie parady na cześć Królowej, pełne różnych rytuałów... Niesamowicie!

Festa de la Mare de Déu del Carme (ale także inne festy/fiesty) to również między innymi tzw. 'els castells' - czyli słynne piramidy (dosłownie "zamki") z ludzi genialny i bardzo emocjonujący kataloński zwyczaj, do którego przygrywana jest orkiestralna muzyka.




Krótki filmik z 'els castells' podczas festiwalu w Sitges




Nie wiem, czy rzeczywiście zawsze i w całej Hiszpanii tak jest, ale tutaj, w Sitges, czuć życie z dnia na dzień, czuć "viva la vida", czuć "carpe diem", czuć po prostu życie, zabawę, niespotykaną tolerancję, południowy temperament...
Idąc dalej w stronę plaży nie przestawałem się zachwycać.

Godziny otwarcia apteki (tu też tylko po katalońsku):
rano od 9 do 14, wieczorem od 17 do 21. 
A w międzyczasie siesta :)


Lokal LGBTQ-friendly, których w tym mieście pełno.




Nawet specjalnie wyznaczona plaża LGBTQ-friendly!

Iglesia - czyli po hiszpańsku kościół. 
Dwa kościoły to już nazwisko Julio i Enrique :D



Zbliżał się wieczór. Usiadłem na trawie przy spacerowej promenadzie wzdłuż plaży, gdzie hiszpańska dziewczyna o hiszpańskiej urodzie śpiewała właśnie po hiszpańsku do akompaniamentu hiszpańskiej muzyki granej przez Hiszpana na hiszpańskiej gitarze ~

I znowu spokojnie. Tak cudownie, morze w tle...!




Nagranie z koncertu nad Morzem Śródziemnym☺☺


Z czasem nadeszła noc. Normalnie ludzie pobawiliby się jeszcze trochę na mieście i zaczęli rozchodzić do domów. Ale nie tutaj. Ludzi przybywało z każdym kwadransem. Im późniejszy wieczór się robił, tym więcej barów, klubów i restauracji było otwartych i oblegało je coraz więcej ludzi. Wąskie uliczki stały się jeszcze węższe, bo w nocy zrobiło się chłodniej i na zewnątrz wyniesiono stoły, ławki i krzesła, gdzie rozkręcały się nocne spotkania.



Udałem się tam, gdzie był największy tłum. To, co się działo, to chyba po prostu Hiszpania. Chciałem połączyć się gdzieś z Wi-Fi, a potem wrócić na plażę i wyruszyć w poszukiwanie miejsca do spania. Trafiłem na Wi-Fi przy jednym z pubów, gdzie znalazłem jakimś cudem wolną ławeczkę. Połączyłem się i zacząłem pisać na facebooku, gdzie jestem i że żyję. Tylko co zacząłem i usłyszałem polski język dosiadający się obok mnie. A dokładniej dwa polskie języki. Powiedziałem jak gdyby nigdy nic: "dzień dobry". Kocham reakcje Polaków na "Dzień dobry" z dala od kraju :D. Zaczęliśmy sobie trochę gadać. Artur i Paweł zdziwili się, że mam 17 lat i dojechałem tu tak jak dojechałem (sami przylecieli samolotem do Barcelony). Tak samo jak całe tysiące przebywających aktualnie tu ludzi, chcieli się trochę rozerwać. I przy okazji byli tu zawodowo - mieli obczaić prawdziwą kuchnię śródziemnomorską, bo zamierzają otworzyć lokal z takowym jedzeniem w Warszawie. Postawili mi słynne hiszpańskie piwo Estrella i tak sobie gadaliśmy i nie dowierzaliśmy, że się spotkaliśmy w takim małym miasteczku i to tak zabawnie, na ławeczce na jednej z głośnych uliczek Sitges. Śmiechu była co nie miara. Padło pytanie, gdzie mam zamiar w ogóle spać. Powiedziałem, że jeszcze nie wiem, zaraz miałem iść szukać jakiegoś miejsca, na plaży czy coś.

Mama powiedziała mi, że mam więcej szczęścia niż rozumu. Może i prawda, bo gdyby nie to, co mnie dobrego spotykało, nie byłoby tak łatwo. Polacy powiedzieli, że mogę zostać u nich ile chcę, bo mieszkają w hotelu i zawsze rano jest bufet z różnymi wymysłami śródziemnomorskiej, jak i klasycznej kuchni na śniadanie.

Poszliśmy na chwilę do hotelu odnieść mój plecak, ogarnąłem się trochę, wziąłem prysznic i wróciliśmy na zewnątrz. Godzina - około północy. Życie nocne czas zacząć!


Dzień 9.

Kolejny dzień wyglądał następująco:
Prysznic, śniadanie w formie bufetu w hotelu, cały dzień na plaży, wieczorem Artur postawił nam kolację - pizza z owocami morza, a następnie to, po co się tu przyjeżdża - kluby, muzyka, taniec i ogólnie, życie nocne. Normalnie Ibiza na lądzie! Tak minął kolejny dzień 17-latka, który jeździ autostopem.








Katalończycy są uparci i często na rejestracji mają "CAT" (Catalunya) jako oznaczenie kraju, zamiast "E" (España)









Lovely :)





W Sitges samoloty latają bardzo nisko, bo niedaleko znajduje się lotnisko El Prat w Barcelonie :)



To nie drzewo, to kaktus!


Ta roślinność! Ten kolor wody! Ta pogoda! Ten klimat!







Dzień 10.

Następny poranek minął podobnie, ale stwierdziłem, że dość tego luksusu. Dzisiaj ruszam do Barcelony. Chłopaki jadą tam jutro, skąd mają samolot do Wa-wy. Spędziliśmy wspólnie mój ostatni dzień w Sitges na plaży. Popołudniu wziąłem prysznic i skorzystałem z Internetu na telefonie. Ściągnąłem sobie jakieś aplikacje, które podobno ułatwią poruszanie się po Barcelonie. No i znowu, przyszło się pożegnać. Pożegnania są dziwne. Wymieniliśmy się kontaktami, bardzo podziękowałem i wyszedłem z hotelu. 

Zgodnie ze wskazówkami doszedłem na dworzec kolejowy. Po drodze pytałem jeszcze o drogę pewne starsze Katalonki. Dogadałem się nawet po hiszpańsku :). Jeszcze małe zakupy w stosunkowo tanim supermarkecie i w drogę. Znowu jakoś ogarnąłem hiszpańskie automaty do kupowania biletów kolejowych i zaraz siedziałem w pociągu do Barcelony... Przez pierwsze 10 minut siedziałem nieruchomo i nie ogarniałem, co ja właśnie robię, gdzie ja właśnie jadę i w ogóle co się właściwie dzieje... !!! :D Całą resztę drogi biegałem od okna do okna, podziwiałem i nie dowierzałem. Jadę do Barcelony - TEJ od dziecka upragnionej Barcelony! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz