Przed wyjazdem sprawdzałem pogodę na najbliższe dni na mojej trasie. Wszędzie poza Polską gorąco, bezchmurnie, czasem może większe zachmurzenie. Dlatego o 3-ej w nocy zostałem totalnie niemile zaskoczony, gdy najpierw zaczęło wiać, potem błyskać i grzmieć, aż rozpętała się ulewa, która szalała do białego rana i dłużej. Obudziłem się o 8-ej i dalej padało. Mało tego namiot mi gdzieś przemakał, bo w kieszeniach w namiocie miałem baseniki dla owadów, a poza tym wszystko było mokre i zbierało się coraz więcej wody na "podłodze". Pomyślałem, że nie ma sensu tak siedzieć i tylko bardziej moknąć. Zacząłem się ogarniać, wycisnąłem namiot z wody i szybko go spakowałem. Założyłem na plecak płaszczyk przeciwdeszczowy (plecaka bardziej szkoda wystawiać na deszcz niż siebie) i ruszyłem na główną drogę w miasteczku łapać stopa w stronę Słowenii i Włoch.
I tu się zaczęły okropne schody. Byłem na drodze, która łączy miejscowości turystyczne na południu Balatonu. Daleko raczej nie złapię. Z braku lepszego pomysłu szedłem wzdłuż tej drogi w deszczu, próbując łapać po drodze. Choćby na stację jakąś już przy autostradzie. Nic z tego. Było o tyle lepiej, że po dwóch godzinach przestało padać.
Doszedłem na stację benzynową na końcu miasteczka, ale i tam na próżno czegoś szukać. Zapytałem pracownika stacji, jak daleko jest stąd do autostrady i jak daleko do najbliższej stacji przy tej autostradzie. 1. 3 kilometry, 2. 20 kilometrów. Pracownik stacji był jednak fajnym człowiekiem. Wziął mnie ze sobą i zaprowadził do kartonowego raju. Pozwolił mi sobie jeden wybrać, dał marker i sobie poszedł. Napisałem na kartonie "Slovenia or Italy", odniosłem marker, podziękowałem i poszedłem łapać jeszcze raz. Jakby już z lepszym humorem. Zawsze chciałem łapać z takim dużym kartonem.
Moje najbliższe spotkanie z samym Balatonem...
Doszedłem na stację benzynową na końcu miasteczka, ale i tam na próżno czegoś szukać. Zapytałem pracownika stacji, jak daleko jest stąd do autostrady i jak daleko do najbliższej stacji przy tej autostradzie. 1. 3 kilometry, 2. 20 kilometrów. Pracownik stacji był jednak fajnym człowiekiem. Wziął mnie ze sobą i zaprowadził do kartonowego raju. Pozwolił mi sobie jeden wybrać, dał marker i sobie poszedł. Napisałem na kartonie "Slovenia or Italy", odniosłem marker, podziękowałem i poszedłem łapać jeszcze raz. Jakby już z lepszym humorem. Zawsze chciałem łapać z takim dużym kartonem.
Jednak ciągle nic nie mogłem złapać. Z braku lepszego pomysłu (co często się zdarza) udałem się w kierunku autostrady. Najpierw łapałem na drodze wjeżdżającej na autostradę. Przejeżdżało mnóstwo Belgów. Prawie tyle ich było co Węgrów na tej drodze. Pewnie wszyscy z tego festiwalu wracają. Nikt się jednak nie zatrzymywał. Smutno mi się zrobiło, naprawdę. Po godzinie podszedłem aż pod samą autostradę i ostatecznie zacząłem łapać już na rondzie. Było na nim akurat takie fajne wgłębienie po dawnym zjeździe. Łapałem tylko "na kciuka", żeby dojechać choćby na najbliższą stację na autostradzie. No i wreszcie! Po paru minutkach zatrzymali się młodzi... Belgowie. Wracali z... Balaton Sound Festival ☺.
Simon i jego dziewczyna Sarah, oraz ich znajoma Dorien, lat dwadzieścia-kilka, która do złudzenia przypominała mi od początku aktorkę Jennifer Lawrence (konkretnie z roli Katniss Everdeen - głównej bohaterki "Igrzysk Śmierci"). Dorien miała nawet podobny uśmiech! Tak sobie pomyślałem, że jak jej to powiem, to się nie zdziwię, jeśli powie, że nie jestem pierwszą osobą, która jej to mówi. Po kilkudziesięciu minutach zdecydowałem się jej to powiedzieć: -"Dorien, Do you know Jennifer Lawrence?". Odpowiedź mnie rozwaliła. Domyśliła się o co chodzi, bo... każdy jej to mówi! A jednak! Trójka z Balaton Sound Festival jechała jeszcze na parę dni do Chorwacji na Istrię, do sprawdzonego miasteczka Rovinj. To dla mnie lepiej niż najbliższa stacja benzynowa. Wiecie co? Chyba jadę z nimi aż do tej Chorwacji! ☺ Trójka jest konkretnie z Antwerpii, a ich ojczysty język to flamandzki. Brzmi totalnie nienormalnie. Belgię miałem na planowanej trasie powrotnej, ponieważ chciałem wracać inną drogą - północą, przez Benelux. Simon chyba wyczytał mój plan z moich myśli, bo zaprosił mnie do Antwerpii i podał numer telefonu, gdybym potrzebował tam noclegu. Odwdzięczyłem się tym samym, wymieniliśmy się jeszcze facebookami, a następnie wszyscy zjedliśmy nadmiar jedzenia i zasnęliśmy. Oprócz kierowcy znaczy się.
Na granicy węgiersko-chorwackiej zostałem trochę zaskoczony kontrolą dowodów tożsamości. Myślałem, że odkąd Chorwacja weszła do UE, wszelkie kontrole zostały zniesione. Jednak w strefie Schengen ten kraj jeszcze nie jest. Troszkę się bałem, że zaczną nas wypytywać, dlaczego oni są narodowości belgijskiej, a ja polskiej i nie jestem pełnoletni. Ale strach był niepotrzebny, wszystko przechodzi szybko i miło. Krótkie zerknięcie na nasze dowody i nasze twarze i jedziemy dalej! Witamy w Chorwacji! Wiem, że głupie jest takie myślenie o zaliczaniu, ale kurcze cieszę się, bo właśnie zdobyłem stopem nowy kraj! ☺ Zagrzeb przespałem, ale potem dopiero zaczęły się widoki za oknem! Góry, a w końcu wyłoniło się Morze Adriatyckie!
Jazda przez Chorwację już w okolicach Istrii jest naprawdę niesamowita! W końcu dojechaliśmy do celu, gdzie zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie.
Niestety telefonem robione, ale jako tako widać Rijekę :)
Jazda przez Chorwację już w okolicach Istrii jest naprawdę niesamowita! W końcu dojechaliśmy do celu, gdzie zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie.
W rzeczywistości bardziej podobna, no nikt mi nie wierzy :D
Od lewej: Dorien (Katnis Everdeen/Jennifer Lawrence), Simon, Sarah i ja :)
Zostałem wysadzony na parkingu przy porcie Rovinj. Widok mnie wzruszył. Znaczy się chodzi o to, że dojechałem nad morze Adriatyckie, a to już prawie Śródziemne. I to Chorwacja. I to nieplanowanie tak trochę. Patrzę na Adriatyk, gdzie na horyzoncie woda styka się z niebem. Nazbierałem trochę suchych muszelek i usiadłem na jednej ze skał na brzegu. Podziwiam port, gdzie pachnie rybami (tak, pachnie), miasteczko na wzgórzu oraz mewy nad wodą. Obok przechodziła para młodych autostopowiczów z Francji. Pozdrowili mnie, a ja wykorzystałem ich trochę i poprosiłem o fotkę. Potem zaczepiła mnie jeszcze bardzo miła ciemnoskóra Niemka, która zapytała, czy nie potrzebuję pomocy. Porozmawialiśmy kilkanaście minut, dostałem też goodluck'a. Czasami tak niewiele potrzeba, żeby dać mi tak wiele szczęścia. Tak bardzo się cieszyłem, że tu trafiłem. Mewy jednak tego nie rozumiały. Wzięły mnie za typowego turystę i śmiały się wniebogłosy, kiedy z uśmiechem na twarzy robiłem zdjęcia wszystkiemu dookoła. No perfidnie się ze mnie śmiały!
Kilkanaście minut w Słowenii i wreszcie włoska granica i miasto Triest.
Italia!
Może i nie było to jedno z najpiękniejszych miejsc na Ziemi, ale gdy położyłem się na betonowej platformie, nogi zanurzyłem w morzu, a do tego doszły zmysły: uszy słyszały fale uderzające o brzeg, oczy widziały Adriatyk i zachodzące słońce, nos czuł woń morza (czyli głównie ryb), nogi czuły ciepłą morską wodę, a język czuł smak parówek z Biedronki... uległem temu wszystkiemu i postanowiłem zostać dokładnie tutaj na noc. Nie mogłem uwierzyć, jak piękna jest ta chwila! I zdaje się trwać wiecznie! Nie wiem w ogóle czemu, ale czułem, że to jednak jest najlepsze miejsce i najlepsza chwila na świecie. Kocham nieprzewidywalność autostopu! Było tak ciepło, że położyłem się tylko w śpiworze na karimacie i zasnąłem. Spałem lepiej niż we własnym domu.