sobota, 18 lipca 2015

Dzień 8. ¡Bienvenidos a España!



Francuskie winorośle przy francuskiej autostradzie ☺


Z rana jednak nie znalazłem nikogo, kto mógłby mnie zabrać do Hiszpanii, więc wróciłem do rodaka. W końcu ruszyliśmy w kierunku Montpellier - podobno jednego z najpiękniejszych miast na południu Francji, którego jednak nie chciałem tym razem zwiedzać. Moim aktualnym celem było dojechanie do Hiszpanii, żeby odpocząć (plecak - masakra) i poznać ukochany kraj, a zwiedzać przy innej okazji, kiedy bardziej się ogarnę co do podróży i zwiedzanie nie będzie kojarzyć się tylko z udręką. No cóż, trzeba się doskonalić i uczyć na błędach.

Kierowca polecił mi na przyszłość kilka miejscowości na francuskim wybrzeżu Morza Śródziemnego. Gdy dojechaliśmy do Montpellier, zjechaliśmy na stację, gdzie miałem łapać dalej, pytając już do Hiszpanii (!!! :D) Pożegnałem się, a kierowca powiedział, że jak nic nie znajdę, to żebym wrócił, to jeszcze sobie pogadamy, bo kierowca ma przerwę. 

Znalazłem. Podchodziłem do paru tirów, z których jeden był tym jedynym. Jego kierowcą był Rumun, który nie mówił po angielsku, ale za to już po hiszpańsku. Najpierw jeszcze nie wiedząc zapytałem po angielsku, czy jedzie do Barcelony. Odpowiedział "antes Barcelona" (przed Barceloną). Mega się ucieszyłem, aż takie przyjemne, ale i dziwne uczucie pojawiło się w środku. Powiedział, że tylko "media hora" (pół godziny). Tak, tak, dokładnie pamiętam co powiedział, to była przecież moja pierwsza prawdziwa rozmowa po hiszpańsku! 😀 Kupiłem sobie zimną wodę na stacji, po półgodzinie wróciłem do tira i dostałem znak, że mogę już wsiadać. 


Taka zaobserwowana ciekawostka: szczególnie Francuzi (ale też Holendrzy i Niemcy) mają bzika na punkcie camperów i przyczep kempingowych








Był to już mój drugi kierowca z Rumunii, którego złapałem na stopa (w zeszłym roku jechałem z Rumunami z Wiednia do Bratysławy). Mają ciekawy język. Tym razem zwróciłem na to uwagę, kiedy kierowca rozmawiał przez telefon. Mimo, że Rumunia leży nad Morzem Czarnym, na wschodzie Europy, otoczona państwami słowiańskimi plus Węgry, to język rumuński należy do języków italskich. Podobno jest mega podobny do włoskiego, ale jak tak słuchałem, to brzmi jak jakaś chłodniejsza wersja portugalskiego. 

Korzystając z okazji, chciałbym coś wyjaśnić. Rumun nie jest Romem, czyli Cyganem. Rumun to obywatel Rumunii, tak jak Hiszpan to obywatel Hiszpanii, a Polak jest obywatelem Polski. Rom nie ma nic wspólnego z Rumunem, ani Rumunią (poza tym, że jest ich tam wielu, tak samo jak na całym Półwyspie Bałkańskim), tak samo jak język romski nie ma nic wspólnego z rumuńskim. 
Rumuński należy do języków italskich, natomiast romski do języków indoirańskich. Rumuni zamieszkują Rumunię, a Romowie są diasporą, która zamieszkuje większość świata i ma pochodzenie... indyjskie. Podobieństwo nazewnictwa jest przypadkowe.

Tak więc jechałem z Rumunem kawałek drogi (ok. 340 km). Przez cały czas nie wymieniliśmy za wiele słów. Kiedy tylko mogłem, unikałem angielskiego na cześć hiszpańskiego, który to język dopiero poznawałem. Zanim zapytałem kierowcę, czy mogę podładować telefon, skorzystałem z rozmówek hiszpańskich. Prawie całą drogę cykałem tylko fotki i kręciłem krótkie filmiki, bo krajobraz zaczął zmieniać się totalnie. A nad drogą pojawiły się drogowskazy, na których obok Tuluzy, czy Carcassone widniała już nazwa "BARCELONE" ☺.


No nie wierzę, Espagne tuż tuż! :D

Wszyscy zmierzają w TYM kierunku! :))))))))))

O, stąd tylko 179 do Andory 😀




 Z czasem zaczęły pojawiać się Pireneje!



Tyle emocji... :)





Byłem przygotowany na to, że mogę nie dojechać z różnych przyczyn. Autostopem, 17-latek, ciężki plecak, zmęczenie, a Hiszpania była naprawdę bardzo daleko. No właśnie, była, bo... moim oczom ukazał się taki widok!!!:



Dojechałem! Najoficjalniej spełniłem swoje największe marzenie podróżnicze jeszcze z dzieciństwa (jak dobrze pamiętam, już w podstawówce, jako 12-latek próbowałem uczyć się hiszpańskiego przez Internet, marząc o podróży do tego kraju). Nie wierzę (znaczy się jakoś-tam wierzę, ale tak się pisze 😀). Jestem tak daleko od domu, sam, autostopem, ósmy dzień podróży, dojechałem do Hiszpanii!!!


Pierwsze "Witamy" po katalońsku, dopiero potem po hiszpańsku :)

Autopista - autostrada ☺

W końcu "Barcelona", a nie "Barcelone" :D




Zjazd na Lloret de Mar 😀

Flaga Katalonii




Już niedaleko wjazdu do Barcelony kierowca zjechał za bramkami na autostradzie i tam mnie wysadził. Mam nadzieję, że ostatni raz wysiadałem na bramkach. 

Kiedy tylko otworzyłem drzwi, buchnął we mnie piekielny podmuch hiszpańskiego powietrza. Nawet ciężko nazwać to powietrzem. Był to unoszący się w powietrzu skwar. W porównaniu do Montpellier, gdzie ostatnio byłem na zewnątrz, tutaj wytrzymanie na słońcu pół godziny było okropne. I to na asfalcie! Dookoła niemalże pustynia - wyschnięta trawa, rzadka roślinność, drzewka oliwne, kaktusy, żar buchał z nieba... INNY ŚWIAT!!!

Prawie nikt nie zjeżdżał, ale na szczęście już po półgodzinie mogłem stamtąd uciekać. Podbiegłem do hiszpańskiej rodziny, która zjechała na chwilę za bramkami i zapytałem, czy jadą do Barcelony. Tata powiedział, że nie, więc zapytałem, czy mogliby mnie podrzucić chociaż na jakąś stację benzynową. Tata powiedział, żebym poszedł do mamy ☺. Ponieważ mama rozmawia po angielsku. Zgodzili się mnie podwieźć. Okazało się, że byłem pierwszym autostopowiczem, którego podwozili. Mama Olga, tata Ricardo (zaskakująco podobny do Numernabisa...), syn trochę młodszy ode mnie też Ricardo, tylko jakoś inaczej pisane, czy jakaś inna odmiana tego imienia, bo on jest Ricky, a tata nie, czy jakoś tak (nie zrozumiałem) oraz drugi syn - Pablo - ok. 7 lat. I jedno miejsce dla mnie ☺. 



Słynna (jak wszystko na lekcjach geografii turystycznej) góra Montserrat.

Mimo, że mama Olga mówiła dobrze po angielsku, spróbowałem swoich sił z hiszpańskim i w miarę umiejętności odpowiadałem w tym języku. La familia z Barcelony jechała na weekend w okolice Tarragony (niecałe 100 km). Hmmm... podobno plany są po to, żeby je trochę pozmieniać. Zapytany, czy nie chcę z nimi pojechać aż pod Tarragonę i stamtąd dopiero do Barcelony - zgodziłem się. W tym momencie zdecydowanie zmieniłem swoją trasę, bo stwierdziłem, że nie będę jechać dalej na południe (planowo do Walencji), tylko zostanę w Katalonii. 

La familia mówi między sobą po hiszpańsku, ale w szkole, czy w pracy porozumiewają się po katalońsku. Zapytałem ich, co myślą o dążeniu Katalonii do niepodległości. Ich zdaniem Katalonia powinna zostać w Hiszpanii, bo jeśli się odłączy to będzie słabym państwem. Mimo, że w Katalonii rzeczywiście można się poczuć jak w innym kraju (nawet na znakach przy drodze są zapisy 2-języczne, a w mniejszych miastach używany jest czasem tylko kataloński, który wygląda i brzmi jak hiszpański z lekką nutką francuskiego i czegoś jeszcze).

Dostałem info od la familii, że teraz są moją rodziną hiszpańską (mi familia española), a więc wykazałem się swoją znajomością językową i powiedziałem "mi mama y mi papa". Wszyscy przybrali szczęście na twarzy i tak sobie rozmawialiśmy o wszystkim, aż dojechaliśmy do miejscowości El Vendrell, gdzie zostałem wysadzony przy samej plaży Coma-Ruga. Zanim pozwoliłem sobie, żeby mnie zatkało, dostałem od mamy trochę gazpacho. Pycha! Dostałem też wizytówkę z numerem telefonu (i dowiedziałem się, że mama Olga ma własną firmę transportową). Pożegnałem się z naprawdę niesamowitą rodzinką i zdecydowałem, że spędzę trochę czasu na plaży. I teraz w końcu pozwoliłem sobie, żeby mnie zatkało. Co mnie zatkało? To mnie zatkało:















8. dzień podróży autostopem 17-latka.
7. odwiedzony kraj - Hiszpania. Marzenie spełnione.
 Plaża na Costa Brava, Morze Śródziemne.
Koszt podróży do tego momentu: ok. 100zł.
Zadowolenie: ponad skalą (nie do opisania) 













Selfie time! Król Julian w Katalonii :)

Spacer wzdłuż parkingu: (poza turystami z zagranicy) SEAT Toledo, SEAT Ibiza, SEAT Córdoba, SEAT León... Nazwy wielu modeli hiszpańskiego SEAT-a pochodzą od hiszpańskich miejscowości.

Autostopowo - z kciukiem i plecakiem

Nieautostopowo - bez kciuka i bez plecaka

Kupiłem sobie okulary do nurkowania, więc spędziłem na hiszpańskiej Playa de Comarruga, lub katalońskiej Platja de Coma-Ruga wiele godzin, łapiąc słońce, nurkując i zbierając muszelki 😀. Jeszcze przed zachodem słońca udałem się na dworzec kolejowy. Coraz bardziej nastawiałem się na to, że z Barcelony będę kierować się już z powrotem w stronę Francji, a potem jakoś do Polski. Plecak mi się rwał coraz bardziej i wyglądał mało przyszłościowo, poza tym brało mnie coraz większe zmęczenie przez chodzenie z tym ciężarem na plecach. Więc chciałem zobaczyć jeszcze trochę ukochanego kraju, poza Barceloną. Postanowiłem, że pojadę do Sitges - miasta jakoś w połowie drogi do Barcelony. Miasta, do którego wyjeżdżają Barcelończycy na wakacje, czy weekendy. Miasta, w którym toczy się życie nocne. Tak dla odmiany, bo tu, gdzie byłem, było aż za spokojnie. Kupiłem więc sobie bilet do Sitges, jakimś cudem udało mi się to wszystko ogarnąć i trafiłem na pociąg właśnie tam jadący.





♫ 'Siempre me quedará
La voz suave del mar' ♫

ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz