sobota, 21 lutego 2015

"Mała" niespodzianka z Niemiec

   Któregoś dnia w tramwaju rozmawialiśmy sobie z Nico i tak jakoś wyszedł temat, że w sumie on teraz ma ferie i mógłby ze mną jechać do Polski. Ani trochę nie wierzyłem, że rodzice 14-latka zgodzą się, żeby puścić go tak na spontana do niezbyt tolerancyjnej (szczególnie wobec Niemców) Polski, pomijając już fakt, że musiałby sam wracać.
   Dzień przed wyjazdem byłem u koleżanki - Anny. Jakoś po obiedzie, jak gdyby nigdy nic, dostałem wiadomość od Nico, mniej więcej o takiej treści: "moja mama powiedziała "tak", żebym jechał do Polski"...(!) Uwierzyłem dopiero, gdy tego dnia wieczorem podziękowałem jego mamie słowami: "Thank you for Nico", a ona nie udawała, że nie wie o co chodzi.
   Jest godzina 23, za parę godzin mam autobus do Berlina, skąd o 12:05 odjeżdżam do Wrocławia. A ja się nie pakuję. Bo co robimy? Dorzucamy Nico do mojej jutrzejszej podróży. I chwilę później - oficjalnie jest ze mną na liście pasażerów w Polskim Busie do Wrocławia, Nie ma odwrotu. Poszliśmy się więc pakować, już we dwójkę.

   Następnego dnia (mojego ostatniego dnia w Niemczech) pojechaliśmy drugi już raz do Berlina, ale tym razem tylko tranzytem. Potem już wsiedliśmy do Polskiego Busa, no i w drogę, kierunek: Wrocław! Prawie całą drogę nie mogliśmy ukryć naszej ekscytacji faktem, że to, co się dzieje, dzieje się na serio. W busie pouczyliśmy się trochę polskiego (znaczy Nico się uczył, ja mu pomagałem).

   Przedtem jeszcze rozmawiałem z ciocią z Wrocławia, czy nie byłoby problemu, gdyby na noc ze mną przybył też kolega z Niemiec. Nie wypaliło, ale ciocia powiedziała, że może nam coś znajdzie, jechaliśmy więc trochę na spontana. Już znalazłem jakąś studentkę z Japonii, mieszkającą we Wrocławiu, która mogłaby nas przenocować na tę jedną noc (bo autobus do domu miałem dopiero dnia następnego). Do końca był spontan. Dopiero we Wrocławiu, gdy ciocia odebrała nas z dworca, postanowiliśmy, że pozwiedzamy trochę starówkę:



 po czym wpadliśmy do cioci na pączki (Tłusty Czwartek) i zarezerwowaliśmy sobie bilety na inny kurs: dziś o 23-ej. Czyli za jakieś 2 godzinki. Wszystko odbyło się bez przeszkód i najpierw do 5-tej rano jechaliśmy do Warszawy, aż w końcu jakoś po 10-tej dojechaliśmy do mojego domu. Ach, no tak, chyba "zapomniałem" powiedzieć rodzince, że wracam troszkę wcześniej, i przywiozę ze sobą "małą" niespodziankę. Nie, nie zapomniałem. To mam w genach, po tacie, albo cioci. Po prostu lubimy sprawiać takie niespodziewanki :).


   Wyobraźcie więc sobie reakcję mojej mamy, gdy pewnego słonecznego dnia do drzwi zadzwonił dzwonek, mama otworzyła, a tam: najpierw ja (to już duże zdziwienie), a potem Nico, wyskakujący zza drzwi z wyuczonym tekstem po polsku: "Cześć mamo, tęskniłaś?" 
😀
Potem niezapomniane reakcje każdej osoby z rodziny i znajomych, potem dzień z Nico w szkole (miny ludzi z Comeniusa^^) i tak jakoś zleciał kolejny tydzień z bratem z zachodu.

    W piątek 20.02.2015r. podwiozłem Nico do Warszawy busem, żeby łatwiej było. Niestety musiałem czekać od 23-ej do 6-tej rano na mój autobus powrotny do Białegostoku. Dworzec na Młocinach zamknęli na noc (o czym wcześniej nie wiedziałem), więc kupiłem sobie 24-godzinny bilet na komunikację miejską.

I jeździłem tak sobie po stolicy, odwiedziłem Zygmunta, wpadłem na Ursynów metrem przez przypadek, ze studentami z Portugalii i Włoch pogadałem, aż w końcu wróciłem na autobus przed 6-tą rano w sobotę, 21 lutego 2015 roku i do domu pojechałem.


Można powiedzieć, że dopiero w tym właśnie momencie skończyły się moje niemieckie ferie zimowe . O 2 tygodnie przedłużone od tych przepisowych ferii, ale takie są najwspanialsze, czyż nie? :D