wtorek, 21 lipca 2015

Półtora dnia w Barcelonie oraz najdłuższy autostop w życiu!

Wjechałem do Barcelony, kiedy robiło się już ciemno. Nie miałem pojęcia gdzie wysiąść. Próbowałem ogarnąć mapkę w telefonie, mapkę sieci kolejowej RENFE (odpowiednik polskiego PKP) wiszącą w pociągu, nazwy stacji... Ale zacząłem się stresować. Z uwagą nasłuchiwałem "próxima estación" (następna stacja) najpierw po katalońsku, dopiero potem po hiszpańsku... Wreszcie zdecydowałem się wysiąść na największym dworcu Barcelony - Barcelona Sants.

Pierwsze godziny już wcisnęły we mnie złe wspomnienia związane ze stolicą Katalonii. Najpierw błąkałem się po dworcu bezskutecznie szukając darmowego Wi-Fi. Potem błąkanie się po okolicy i szukanie... czegokolwiek. Nie mogłem się ogarnąć w tym gdzie jestem i jak mam się kierować do centrum, lub na plażę. Wreszcie około północy zdecydowałem się przespać w jedynym w pobliżu miejscu, gdzie czułem, że mogę się przespać, bo... spała tam grupa bezdomnych Katalończyków. 

Ciężko nazwać to miejsce. Jakaś betonowa konstrukcja nad wjazdem do parkingu podziemnego... nie wiem. W każdym razie bezdomni wydawali się wiedzieć co robią, bo mieli tam wszystko - materace, kołdry, pełno toreb, chyba cały zestaw potrzebny do mieszkania dla bezdomnych. Było około 5 osób - kobiet i mężczyzn, którzy czujnie spali. Prócz jednego pana, którego zapytałem czy mogę tutaj się przespać. Odpowiedział, że tak. I miałem nawet taką powtórkę z Lyonu, tylko tym razem najpierw było pytanie o nocleg, a potem o zapałki. Położyłem się na karimacie, przywiązałem do plecaka, ogarnąłem się najbezpieczniej jak się dało i z uśmiechem w środku zasnąłem.

Tak, wiem że w Barcelonie łatwo dać się okraść, dużo jest cwaniaków itp.. Wiem, że na niemalże co drugim blogu podróżniczym, którego autor był w Barcelonie, lub w ogóle w Hiszpanii, można przeczytać historię o tym, jak został tam okradziony. Na przeróżne sposoby. Wtedy też dokładnie o tym wiedziałem.
Zaufałem jednak swojej intuicji. Ci ludzie i to miejsce dali mi takie wewnętrzne poczucie, że tu po prostu mogę zostać na noc. Byłem oczywiście czujny. Nad ranem kręcił się koło nas jakiś ciemnoskóry koleś, ale wszyscy włącznie ze mną się przebudzili i jeden z bezdomnych go przegonił, a mi poradził przysunąć się bliżej nich, bo w grupce raźniej, a samemu może być niebezpieczniej. I wtedy czułem się naprawdę bezpiecznie.


Noclegownia

Całą noc było przyjemnie ciepło, więc śpiworem przykryłem bardziej plecak niż siebie. Obudziłem się ok. 7-mej. Wszyscy współlokatorzy jeszcze spali. Po cichu się zwinąłem, a gdy odchodziłem, jeden mężczyzna się przebudził i powiedział tęskne "Adiós" :D




Wszystkie taksówki w Barcelonie są czarno-żółte! ☺

Udałem się na dworzec i zdecydowałem kupić w automacie 2-dniowy bilet turystyczny na całą komunikację miejską za 14 euro. I teraz zaczęła się faza na barcelońskie metro. Tak się wciągnąłem i tak mi się to spodobało, że wsiadałem i wysiadałem na przypadkowych stacjach. Pierwszym konkretnym przystankiem był Plac Kataloński (Plaça Catalunya). Jest to jeden z głównych placów w mieście, obok Placu Hiszpańskiego (Plaça d'Espanya) i ważny węzeł komunikacyjny. To tutaj zaczyna się najsłynniejsza aleja Barcelony, a nawet całej Katalonii - La Rambla. 

Plaça de Catalunya. Pomnik Francesca Macii - orędownika niepodległości Katalonii.
 Plac Kataloński jest miejscem wielu ważnych dla Katalończyków wydarzeń.


Jeden z mnóstwa sklepów z pamiątkami przy La Rambla


La Rambla ciągnie się od Placu Katalońskiego aż do nabrzeża Morza Śródziemnego. Życie toczy się tu całą dobę, atrakcji w formie rozmaitych występów ulicznych nie brakuje, miejsc gdzie można dobrze zjeść też :D





Ściany wielu budynków zdobią charakterystyczne kolorowe mozaiki



Casa Batlló - jeden z symboli Barcelony, projekt Antoniego Gaudiego!

Taka jaka kolejka do zwiedzania Casa Batlló, taka i opłata za wstęp.
Nie dzisiaj :)




Balkony Casa Batlló przypominają swoim kształtem tradycyjne maski weneckie!





Kolejne dzieło architektoniczne (i kolejna casa, czyli
po hiszpańsku - dom) projektu Gaudiego - słynna Casa Milà




Jadę sobie dalej przypadkowym metrem i zauważam, że zmierzam w kierunku stacji... Sagrada Familia! :D Wysiadam i O MÓJ BOŻE, TO NAJPRAWDZIWSZA SAGRADA FAMILIA!




Żeby wejść do środka trzeba zapłacić co najmniej ok. 12 euro i stać w co najmniej godzinnej kolejce. Już dookoła świątyni jest chmara turystów z całego świata, w tym z Polski. Dominują oczywiście Chińczycy z lustrzankami i parasolkami na słońce. Czasami mam wrażenie, że dłużej patrzą na Sagradę Familię przez obiektyw niż bezpośrednio...

Zostałem na zewnątrz, po drugiej stronie ulicy, gdzie usiadłem sobie pod drzewem. Okropnie turystyczne to miejsce. Nie mogłem poczuć takiej magii, której szczerze oczekiwałem. Co chwilę podjeżdżał na parę minut piętrowy czerwony autobus "Barcelona City Tour", zasłaniając mi część świątyni. Turyści zrobili parę zdjęć i autobus z nimi odjeżdżał w kierunku następnej atrakcji. I przyjeżdżał następny. I tak w kółko.


Siedziałem tak, i po kilkunastu minutach chyba wreszcie to poczułem. Zauważyłem te wszystkie szczegóły świątyni. Żadnych kątów, żadnych linii prostych, rozmaite kształty i kolory... jakby świątynia była dziełem natury...!


Siedziałem dobrą godzinę i nie mogłem się napatrzeć, co chwila dostrzegając nowe szczegóły, nowe postacie, nowe napisy wyrzeźbione na świątyni.


Nad wszystkim można się tak zagłębić - i to jest piękne. Na przykład na powyższym zdjęciu zauważyłem, że są wypisane kolejne imiona pierwszych biblijnych ludzi na Ziemi - Adam, Ewa, Abel... Noe... Abraham...



Tylko Gaudi mógł zaprojektować coś takiego! ☺













Flagi Katalonii na balkonach, w tym dwie pro-niepodległościowe
(z niebieskim trójkątem i białą gwiazdą)


Mrożone owoce egzotyczne za 2 euro :)



Szczerze powiedziawszy, na kolejnych stacjach metra zaczynam czuć zmęczenie. I to nie takie po prostu chwilowe zmęczenie. Czuję się zmęczony zwiedzaniem, chodzeniem z wielkim i ciężkim plecakiem, upałem i codziennym palącym słońcem, zmęczony podróżą... Do tego mój plecak nie wygląda jakby miał wytrzymać choćby tydzień w podróży. Rwie się w szwach. Chyba pora podjąć konkretną decyzję, co dalej...

Aktualny plan był taki, że kończę zwiedzanie Barcelony zaraz po tym, jak zobaczę Camp Nou - czyli stadion FC Barcelony. Z zewnątrz, na zachętę na następny raz :D. Nic tu więcej po mnie. Mimo to, niesamowicie się cieszę. Zwiedzając i przy tym tnąc po kosztach nie mogłem spodziewać się czegoś więcej. Teraz wiem po prostu, że muszę tu wrócić i przekroczyć kilka progów!


Z Barcelony nie pojadę do San Sebastián, co było początkowym planem. Mam dopiero 17 lat, jeszcze tyle przede mną. I tak już naprawdę wiele zobaczyłem i przeżyłem. Jeśli czuję, że podróż zaczyna mnie męczyć, podejmuję właściwy krok - kieruję się w stronę Polski ☺. Ale najpierw... Camp  Nou!


Wsiadłem do metra, które jak przypuszczałem, jedzie w okolice stadionu. Dobrze przypuszczałem ☺. Musiałem tylko podejść kawałek pieszo.



W drodze na stadion FC Barcelony :)





Tradycyjnie - pierwsze "witamy" po katalońsku, dopiero potem po hiszpańsku :) JESTEM!

Wreszcie dotarłem! Ukazała mi się brama na teren FC Barcelony, gdzie znajduje się muzeum klubu, a na lewo...




...a na lewo stadion, którego właściwie nie poznałem. Spodziewałem się czegoś bardziej spektakularnego, nawet od zewnątrz.





Sklep z klubowymi pamiątkami i gadżetami :)






Tajemniczo!





Udałem się tam, gdzie zacząłem mój pobyt w Barcelonie - dworzec główny Barcelona Sants. Jeszcze w hotelu w Sitges, korzystając z darmowego Wi-Fi, zrobiłem sobie w telefonie screenshot'y z hitchwiki (autostopowa wikipedia - polecam) o tym, gdzie łapać stopa z Barcelony w stronę Francji i jak na tę wylotówkę się dostać. 

Korzystając z tych informacji, dojechałem pociągiem do Montcada i Reixac. Małe miasteczko, w ogóle nieturystyczne, ale tak niesamowicie mi się spodobało... 

Uśmiechnięci ludzie, na których twarzach widać "viva la vida", albo małe hiszpańskie dzieciaki, które ujrzawszy mnie z wielkim plecakiem, próbowały mówić po angielsku - bezcenne!!!

Niestety nie mogłem znaleźć miejsca, do którego miałem się udać. Szedłem zgodnie ze wskazówkami, ale po pewnym czasie wszystko zaczęło mi się plątać. Wróciłem więc na dworzec i pojechałem jeszcze jedną stację dalej - do miasteczka La Llagosta. Tam już przynajmniej widziałem autostradę. Próbowałem się jakoś tam dostać, znaleźć jakąś stację benzynową, czy coś... Ale okazało się to największą udręką ostatnich dni. Po długim czasie spotkałem starszego pana spacerującego z kijami trekkingowymi. Zapytałem, czy wie, jak dostać się na najbliższą stację benzynową na autostradzie. Niestety pan wcale, ale to wcale nie mówił po angielsku. I w tym momencie miałem super możliwość sprawdzenia swojego hiszpańskiego. Jakoś się dogadałem, używając głównie słów "autostop", "gasolina" i "autopista". Pan podprowadził mnie do centrum miasteczka, gdzie podobno jest dobra stacja benzynowa. Rozmawialiśmy całe pół godziny po hiszpańsku - coś pięknego.


Na miejscu zrobiłem pierwsze tak duże zakupy w markecie. Chodzę z wózkiem po sklepie i nagle słyszę... no niech mnie, czy ja dobrze słyszę? Czy to... polski język!!! Uradowany szybko podszedłem i zacząłem rozmawiać z dwoma Polkami. Były równie zaskoczone, co ja. W końcu to jest małe, w ogóle nieturystyczne miasteczko. Okazało się, że młodsza dziewczyna przyjechała na wakacje do cioci, która z kolei mieszka tu od kilku lat, odkąd znudziła jej się Barcelona. Niestety, nie wiedziały jak mi poradzić. Zaczynało się ściemniać. Stacji benzynowej nie znalazłem, poza tym stwierdziłem, że to nie jest dobry pomysł. Chciałem za wszelką cenę dostać się na stację na autostradzie i tam zostać na noc. Posiedziałem sobie z pół godziny w miasteczku, zjadłem kolację i zadzwoniłem do mamy, mówiąc gdzie jestem i czy mogłaby mi pomóc jakoś dojść na stację, korzystając u siebie z Internetu. Nie udało się. W końcu zdecydowałem się ruszyć przed siebie w ciemną drogę w stronę autostrady. Szedłem jakieś 2 kilometry, najpierw ulicą, potem ścieżką równolegle do autostrady (przy której rosło mnóstwo dzikich kaktusów!) i wreszcie! 


Trafiłem na dość dużą stację, przeszedłem mostem na drugą stronę, gdzie też była stacja, tylko we właściwym dla mnie kierunku. Było już ciemno, a ruch był znikomy. Rozłożyłem się więc z karimatą przy budynku stacji i zasnąłem. Spałem w koszulce na ramiączka, bez żadnego przykrycia. I było mi ciepło. Będę za tym tęsknić.



Tuż po przebudzeniu się :)

Oprócz gwałtownej burzy i ulewy w środku nocy, która zmusiła mnie do przeniesienia się pod daszek stacji i biegającego szczura po parkingu nad ranem - było bardzo miło. Gdy po obudzeniu się popijałem energetyka, przeszło koło mnie dwóch policjantów. Młody chłopak śpi przy stacji benzynowej, a policjanci do niego jak gdyby nigdy nic - "Buenos días". Kocham południe Europy! :D

 Życie autostopowicza :) Wbrew pozorom, jak to wygląda - kocham takie spanie na stacjach, kiedy jest miło i ciepło, można poczuć się wolnym i nieprzywiązanym do niczego. Wszelkie codzienne problemy odchodzą na dalszy plan, bo teraz jest teraz. I zasypia się ze świadomością, że nie wiesz co Cię czeka jutro i gdzie trafisz...


 No niech mnie, andorska rejestracja! :D

Gdy się przejaśniło, zacząłem szukać autostopa choćby do Francji. Około 10-tej, kiedy jeszcze nic nie złapałem, na stację zjechał TIR, na którego naczepie napisane było "Dutkiewicz". Bardzo dziwne uczucie w środku... Podchodzę czym prędzej do kierowcy, który zjechał chyba tylko na chwilę, żeby coś sprawdzić w pojeździe. Zanim podszedłem, już siedział z powrotem w środku. Zwróciłem się słowami:
- Dzień dobry, powie Pan, że jedzie Pan do Polski!
- No jadę, a do jakiego miasta Ty jedziesz?
- Do Białegostoku.
- Aaa no bo ja do SUWAŁK!

Z BARCELONY. Z HISZPANII. NA PODLASIE. JEDNYM AUTOSTOPEM. JEDNYM AUTOSTOPEM WRÓCĘ Z MIEJSCA, GDZIE JECHAŁEM NA RATY PONAD TYDZIEŃ.

Jechaliśmy 4 dni, przez Francję i Niemcy. Kiedy był korek we Francji przed Lyonem, spowodowany strajkiem rolników - staliśmy w tym korku i na autostradzie obejrzeliśmy sobie film na laptopie i zrobiliśmy jajecznicę. W sumie obejrzeliśmy kilka filmów, zrobiliśmy zakupy w Hiszpanii i Niemczech, przegadaliśmy całe 4 dni, podczas których słuchaliśmy disco-polo do znudzenia. Po 4 dniach wysiadłem w Augustowie, o 1 w nocy, w niedzielę 25 lipca 2015 roku, gdzie wyjechała po mnie samochodem rodzinka. 2 tygodnie podróży :)


GALERIA ZDJĘĆ Z POWROTU :)







 Cytat o toalecie niedaleko toalety na zajeździe przy autostradzie :D










 Winnice na południu Francji


 Rolnicy strajkują na autostradzie,
a my robimy przerwę na film i jajecznicę :)








  Bundesrepublik Deutschland.
Tu mi nie sprzedali czekoladek, "bo jest w nich alkohol" :D

 "Jadąc" niemiecką autostradą...









 Sałatka i dobry film - jeden z wieczorów w tirze :D

 POLONIA!








 Sky Tower we Wrocławiu


 Jak w domu... :D